Zyga w podróży, czyli wesoła twarz poznańskiego kryptologa

Poczucie humoru, skłonność do marudzenia, ale także daleko posunięta autoironia – to cechy charakteru Henryka Zygalskiego, które wyłaniają się z analizy jego zdjęć i ich autorskich podpisów z lat powojennych.

Różnie potoczyły się powojenne losy pracowników polskiego Biura Szyfrów. Historie trzech kryptologów, Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego obrazują, jak odmienne były to scenariusze. Rejewski po wojnie wrócił do rodzinnej Bydgoszczy, wszak po wybuchu wojny zostawił w kraju rodzinę. Mimo zainteresowania komunistycznych służb starał się wieść życie rodzinne w nowej polskiej rzeczywistości. Jerzy Różycki niestety nie doczekał końca wojny, zginął na Morzu Śródziemnym 9 stycznia 1942 r. Statek, na którego pokładzie znajdował się Różycki i jego współpracujący z francuskim wywiadem koledzy, zatonął w tajemniczych okolicznościach nieopodal Balearów.

Henryk Zygalski, rodowity poznaniak, pozostał na emigracji w Wielkiej Brytanii. Tam ułożył sobie życie, na Uniwersytecie Surrey wykładał statystykę matematyczną. Na obczyźnie poznał miłość swojego życia, Berthę Blofield, z którą podczas liczącego ponad 30 lat związku odbył wiele podróży. Zygalskiego miała połączyć z ukochaną pasja do muzyki (młody Henryk jeszcze w znajdującym się pod pruskim zaborem Poznaniu uczył się gry na pianinie), później ich wspólnym hobby były podróże. Poza wycieczkami po Wielkiej Brytanii odwiedzali także Francję, Hiszpanię, Włochy. Podczas tych bliższych i dalszych wypraw powstało wiele zdjęć, które nie tylko dokumentują, gdzie Zygalski bywał, ale również pokazują nam człowieka wesołego, z poczuciem humoru i dużą dozą dystansu do siebie, zwłaszcza że Henryk miał zwyczaj opatrywać je na odwrotach oryginalnymi komentarzami.

Zapraszam na subiektywny przegląd zdjęć ukazujących genialnego matematyka właśnie od tej strony. Być może, drodzy Czytelniczki i Czytelnicy, znajdziecie tutaj podróżnicze inspiracje, które poprowadzą Was ścieżkami poznańskiego kryptologa.

1951, Ploumanac’h — Na jednej z dzikich plaż…

Henryk Zygalski pozuje do zdjęcia na jednej z granitowych plaż Ploumanac’h. Zyga z właściwą sobie bezpośredniością opisuje: ,,Po prostu stosy ładnie zaokrąglonych klamotów”. Te klamoty to atrakcja turystyczna gminy Perros-Guirec — Cote de Granit Rose, czyli Wybrzeże Różowego Granitu. Rozciągające się wzdłuż plaży granitowe formacje przybierały fantazyjne kształty na skutek erozyjnego wpływu morza i wiatru. Dla jednych obiekt zachwytu, dla innych… „ładnie zaokrąglone klamoty”. Co ciekawe, świadomie lub nie, autor używa niewłaściwego slangowego określenia na kamienie. Te w gwarze poznańskiej nazywane są kamlotami, klamoty z kolei oznaczają czyjeś graty, manatki.

11 lipca 1956, Tossa de Mar — Out of the box

Z ruin zamku w Tossa de Mar pochodzą dwa zdjęcia układające się w swoistą historyjkę obrazkową, będącą pokazem oryginalności poznańskiego kryptologa (która objawiała się już podczas jego działalności w Biurze Szyfrów, czego efektem były tzw. płachty Zygalskiego). Pierwsze zdjęcie opisane zostało przez Zygalskiego słowami: ,,Każdy robi to zdjęcie poprzez okno w ruinach starego zamczyska. Ale nie każdy przy tym dłubie w oku! Więc…”. Nietuzinkowy Zyga po raz kolejny wymknął się schematom. Nie na długo jednak, o czym świadczy jego podpis na następnej fotografii: „więc… Sylwek zrobił jeszcze jedno zdjęcie. Wiatr dmuchał. Ale był upał!”.

6 marca 1957, Walmer — Kule, armaty i stary… „obręgol”?

Fotografia z wizyty na zamku w Walmer podpisana ,,Z wycieczki do Walmer. Na murach Walmer Castle. Stare armaty, stare kule i stary obręgol”. Zygalski pozuje przy armacie, starej armacie. Samego siebie opisuje jako ,,starego obręgola”. Kim jest tajemniczy obręgol? Prawdopodobnie jest to starsza forma gwarowego określenia marudy, współcześnie nazywanego raczej brękotem/brynkotem. Obok, a jakże, stare kule. W tle jeszcze nieukończony port w Deal.

Lipiec 1957 — (R)ewolucja

Scenka rodzajowa, w której wedle opisu: ,,Człowiek jaskiniowy [Henryk Zygalski – przyp. aut.] tłumaczy człowiekowi cywilizowanemu [w tej roli Bertha Blofield – przyp. aut.], że dwa razy dwa równa się trzy i pół”.

Gdy przypomnimy sobie stereotypowy obraz naukowca, zwłaszcza takiego formatu, dystans Zygalskiego do samego siebie może wydawać się nam niezwykły.

Nie jest to bynajmniej jedyna rola, jaką podczas sesji na plaży w lipcu 1957 roku przybrał poznański kryptolog. Na następnej fotografii widnieje podpis Zygalskiego: ,,trochę podobny do Einsteina”. W stosunkowo krótkim czasie zaszła więc błyskawiczna ewolucja, od człowieka jaskiniowego do genialnego naukowca, czego obserwatorką była Bertha, towarzyszka licznych podróży Henryka.

Partnerka Zygalskiego często towarzyszy mu na zdjęciach. Widzimy wtedy dwoje dojrzałych, zakochanych w sobie ludzi, dla których możliwość spędzania czasu razem stanowi radość codziennego życia. Po latach wojennej zawieruchy nie każdy był w stanie ponownie ułożyć sobie życie. Wydaje się, że Henryk Zygalski śmiało mógł nazwać siebie człowiekiem spełnionym.

Lipiec 1958, Salou — Pan Maruda po raz wtóry

Zdjęcie z Salou (południowe wybrzeże Hiszpanii) to z kolei koronny dowód, że mimo lat spędzonych na emigracji w żyłach Zygi z Poznania nadal płynęła polska krew. Nieodłącznym elementem polskiego stylu bycia jest narzekanie na zastaną rzeczywistość, a przecież Zygalski opisywał siebie jako starego „obręgola”. „Promenada palmowa. Na horyzoncie ochydna [pisownia oryginalna – przyp. aut.] kopuła budynku, który się zowie KASYNO (nie wiadomo po co, niczego tam nie było). Sylwkowi ręka się trzęsła jak fotografował”. Ohydną kopułą widniejącą w tle był znajdujący się wówczas przy plaży hotel La Terazza, dziś już nieistniejący.

 

Czytając o wybitnych postaciach Historii pisanej przez wielkie ,,H”, odbieramy je przez pryzmat ich dokonań, zapominając niekiedy, że byli to ludzie tacy jak my, z wadami i zaletami, pasjami i zainteresowaniami. Bogaty zbiór fotografii dokumentujących prywatne życie Henryka Zygalskiego pozwala nam spojrzeć na niego z innej, bardziej ludzkiej perspektywy. Przeglądając zdjęcia Zygalskiego z jego licznych podróży, poznajemy go nie jako poważnego, nobliwego matematyka, lecz jako zwykłego, towarzyskiego, wesołego człowieka, skłonnego np. do marudzenia, czego – co szczególnie ciekawe – zdawał się mieć pełną świadomość. Daleko posunięta autoironia to jedna z cech, które stanowiły zapewne o osobistym uroku Zygalskiego.

W listach do siostry Zygalski często samemu sobie wytykał liczne zapożyczenia i kalki językowe z angielskiego. Mimo to zarówno w listach, jak i opisach fotografii widać, że na emigracji nadal posługiwał się kwiecistą, poprawną polszczyzną, nie brakło również regionalizmów, które najwidoczniej pozostały w słowniku Zygalskiego niezależnie od tego, ile lat minęło od jego przymusowego opuszczenia ojczyzny.

Przedstawione w artykule zdjęcia pochodzą z archiwum państwa Marii i Gerarda Bryschaków – siostrzenicy Henryka Zygalskiego i jej męża. Te i wiele innych materiałów można bezpłatnie obejrzeć w Mediatece, mieszczącej się na poziomie 1A, nieopodal wejścia na ekspozycję CSE. Serdecznie zapraszamy!

 

Tekst: Mikołaj Frankowski/Centrum Szyfrów Enigma

 

Bibliografia:

Grajek M., Enigma bliżej prawdy, Dom Wydwaniczy Rebis, Poznań 2007.

Kozaczuk W., W kręgu Enigmy, Książka i Wiedza, Warszawa 1986.

Turing D., XYZ, prawdziwa historia złamania szyfru Enigmy, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2019.